Blog - Nieobecność boli inaczej, gdy jesteś dzieckiem. I inaczej, gdy już wiesz, co znaczy utrata

Felieton o miłości, rozłące i o tym, jak dojrzewamy, kiedy uczymy się godzić z brakiem
„W miarę jak dorastamy, musimy godzić się z tym, że nic nie trwa wiecznie. Ani dzieciństwo. Ani złudzenia. Ani nawet pewność, że jutro ktoś będzie na nas czekał.”
— Judith Viorst, To, co musimy utracić
Mówią, że rozłąka podsyca miłość. Dla dorosłych – być może. Dla tych, którzy już wiedzą, że czas nie jest ich sprzymierzeńcem, że bliskość nie jest dana raz na zawsze, rozłąka potrafi przypomnieć, co naprawdę ważne. Jest jak powiew zimnego powietrza w nagrzanym pokoju – nieprzyjemna, ale oczyszczająca. Czasem potrzebna.
Ale dzieci nie znają tej opowieści.
Dla dziecka rozłąka to nie czasowy brak – to nieobecność całkowita. To poczucie zagubienia, którego nie da się ubrać w słowa. Bo dzieci żyją w teraz. Kochają tu. A jeśli tu nagle znika, znika wszystko.
Psychologia rozwoju mówi wprost: bezpieczeństwo emocjonalne dziecka opiera się na przewidywalności i bliskości opiekuna. John Bowlby, twórca teorii przywiązania, udowodnił, że stabilna obecność daje dziecku odwagę, by eksplorować świat. Gdy tej obecności brakuje – nie ma odkryć, nie ma pewności. Zostaje lęk.
To nie fanaberia, to biologia miłości.
A jednak w dorosłości uczymy się czegoś odwrotnego. Że trzeba pozwolić odejść. Że nie wszystko da się zatrzymać. Że strat nie da się uniknąć, można jedynie nauczyć się przez nie przechodzić.
Judith Viorst, w książce „To, co musimy utracić”, pisze o tym z prostotą, która boli: że nasze życie to pasmo kolejnych pożegnań. Nie tylko z ludźmi, ale też z marzeniami, z młodością, z wyobrażeniami o sobie. Niektóre odejścia są ciche, prawie niezauważalne. Inne – rozdzierające. Ale żadne nie są przypadkowe.
Bo dopiero gdy tracimy, zaczynamy widzieć.
Podobnie pisała Clarissa Pinkola Estés w „Biegnącej z wilkami”: że aby naprawdę żyć, trzeba pozwolić umrzeć pewnym złudzeniom. Tym dziecięcym – że ktoś nas uratuje, że wszystko da się naprawić, że każdy powrót będzie możliwy.
A przecież jako dzieci nie chcemy tego słyszeć. Dzieci kochają absolutnie. Ich miłość nie zna dystansu. One nie rozumieją, że można kochać z daleka, przez telefon, mimo wszystko. Dla nich miłość to zapach, głos, ramię w zasięgu ręki.
Dlatego ich rozpacz przy drzwiach, gdy wychodzimy, nie jest „sceną”. To lęk, że świat właśnie przestał istnieć.
Z czasem uczymy się, że rozłąka nie zawsze oznacza stratę. I że utrata nie zawsze oznacza pustkę. Przeciwnie – czasem to, co znika, robi miejsce na coś nowego: dojrzałość, spokój, prawdę.
Uczymy się, że samotność nie musi być osamotnieniem. Że miłość nie kończy się wtedy, gdy ktoś odchodzi – tylko wtedy, gdy my przestajemy pamiętać.
I że być może najgłębszym aktem miłości jest… pozwolenie komuś odejść.
Bo choć dzieci tego jeszcze nie rozumieją, choć w ich oczach nieobecność równa się końcu świata, to my – dorośli – musimy nieść dla nich coś więcej niż tylko obecność. Musimy nieść zgodę.
Zgodę na to, że życie boli. I że boli uczciwie
Laboratorium Nastroju - nastrojomierz.pl
Jeśli artykuł Ci się spodobał, będzie nam bardzo miło, jeśli udostępnisz go na swojej stronie lub prześlesz znajomym. A jeśli masz pytania, śmiało napisz do nas: kontakt@nastrojomierz.pl – z przyjemnością odpowiemy! Jesteśmy wdzięczni za zainteresowanie i ciepło pozdrawiamy!
Udostępnij znajomym: